Przewodniczącemu Dudzie ku przestrodze



Kilka dni temu przewodniczący Solidarności wraz ze swoją kadrą urządził awanturę pod Sejmem i zablokował posłom możliwość powrotu do domów. Nie oberwał za to pałką ani nie poniósł żadnych konsekwencji może tylko dlatego, że - jak zasugerował Kazimierz Marcinkiewicz -   premier miał wiedzę iż Solidarność tylko czeka na zdecydowane zachowanie policji. 

Co by się działo później każdy z nas wie.

Wszystko wskazuje na to, że Marcinkiewicz miał rację. Jego słowa mocno zapadły w pamięci szefa Związków Zawodowych by dzisiaj wypłynąć jako skarga i żal.

Senat odmówił Dudzie prawa do uczestnictwa w debacie na temat reformy emerytalnej. Nie dziwię się. Jatka i awantura, a także kije pijanych nie są argumentami w debacie, choć niewątpliwie dobrze sprawdzają się na ulicy. Dzisiaj Duda zapewnia, że nie zablokuje parlamentu, ale po ostatnich wydarzeniach  trudno mu wierzyć –tym bardziej, że nie potrafił zdyscyplinować demonstrantów.

I o to pewnie chodziło, ale nie wyszło tak jak Duda planował i jego akcja nie spotkała się z aprobatą społeczną.

Dlatego świadomy swojej porażki wyżalił się w mediach: Widzicie państwo sami kto prowokuje. Rządzący pokazują, gdzie jest miejsce związku zawodowego, czyli na ulicy.

Gdyby Duda myślał nad tym co mówi, wiedziałby, że Senat to nie rządzący tylko senatorowie wybrani przez wyborców. I o ile senatorowie z opozycji przyklasną awanturom na ulicy, to już nie zaryzykują podobną - twarzą w twarz. Pamietając, że związkowcy nie mają oporów z waleniem na oślep.

To był pstryczek w nos dla człowieka, który myśli, że gdy spali oponę to będzie bohaterem. Nie twierdzę, że Duda ma złe intencje. Ale ważne sprawy zaczyna załatwiać się debatą a potem ewentualnie protestem na ulicy. Jeżeli przewodniczący nie wie skąd czerpać wzory zachowań –wystarczy popatrzeć na kolegów z Europy. Tam pracodawcy wiedzą, że związki to siła, a i pracownicy chętnie się do nich zapisują.

W naszym kraju pracodawcy mają związki w czterech literach, przewodniczący zakładowych związków dostanie na przykład premię od właściciela zakładu i przypadkiem straci wzrok na widok zwolnień. Tak na wszelki wypadek. Pracownicy idą na bruk, a przewodniczący jedzie do Warszawy palić opony z powodu Telewizji Trwam. W końcu jakiś dym musi być :)

Dlatego Piotr Duda powinien przemyśleć swoją strategię. Powinien najpierw pojechać do kolegów związkowców do Francji czy Niemiec i zapytać o co w działalności związków zawodowych chodzi. Może zrozumie na czym polega przewodniczenie takiej organizacji.

W przeciwnym razie skończy jak Śniadek. Ani z niego bohater, ani związkowiec. Za to nic nie znaczący polityk w nagrodę.

W przeciwnym razie także Solidarność zacznie kojarzyć się na zawsze nie z tymi, którzy pałami obrywali od zomowców i umierali w komunistycznych więzieniach, tylko z pijanymi ludzikami lejącymi posłów kijami.

W końcu komuś na takim wizerunku Solidarności bardzo zależy.





.
.

.