Lekcja historii



Polska do dostatni kraj. W tym kraju ludzie potrafią zrezygnować z jedzenia w proteście przeciwko podręcznikowi szkolnemu. W proteście, że ich dzieci nie będą się uczyć o ludziach biegających z maczugami, ani nie będą zagłębiać się w tajemnicach starożytnego Egiptu. Taka niewiedza to -według protestujących, wielka strata dla młodych ludzi, wielka strata dla ich rodziców i jeszcze większa dla państwa.

Nowy program nauki historii w szkołach ponadgimnazjalnych, przewiduje skupienie uwagi uczniów na historii współczesnej. Potem młodzi zdecydują czy chcą kontynuować naukę historii na poziomie rozszerzonym czy też uczestniczyć w zajęciach pod nazwą „historia i społeczeństwo”.

Być może już sam fakt pozostawienia wyboru młodzieży wywołuje wściekłość opozycji, która wspólnie z rodzicami, nauczycielami i innymi nie uczącymi się już obywatelami, protestuje i grzmi o zaniku tożsamości narodowej. Pewnie protestujący obawiają się, że młodzież wybierze zajęcia niewiele mające wspólnego z szeroko pojmowaną myślą patriotyczną. Tak czy inaczej, mimo tego, że nowy program do szkół wejdzie - matki i ojcowie postanowili umrzeć śmiercią głodową za stare podręczniki historii. Na szczęście kardynał Dziwisz przekonał ich, że da się jakoś żyć bez wiedzy o strukturach piramid w Egipcie.

Moją uwagę zwrócił jednak prezes Kaczyński, który ostatnio ma swoje dobre dni ponieważ w związku z tą wiosną, która nadeszła, naród rozpoczął biwakowanie w stolicy na trawnikach przylegających do siedziby wrednego Tuska. I tam sobie piknikuje, pokrzykuje i słucha fajnej muzyki. A politycy z grafikami w rękach (by nie kolidowało to z grafikami konkurencji politycznej) wizytują biesiadników i głoszą hasła.

Jednym hasłem prezes Kaczyński wbił mnie w ziemię tak, że grawitacja przy tym to piórko. Prezes powiedział, że „ograniczenie nauczania historii to zabieg postkolonialny, który ma uczynić z Polaków zasób siły roboczej dla Zachodu” i przez tą wstrętną Hall nie awansujemy wśród innych narodów, ani nie nadrobimy historycznych strat.

Wszystko dlatego, że licealiści nie będą kuć od początku historii świata, tylko od razu przejdą do historii współczesnej co stanowi pewnie zagrożenie dla patriotycznej wizji kraju i całego pokolenia, które rozczytując się dokładnie i bez pośpiechu w meandrach polityki państwa polskiego mogą zacząć zastanawiać się „a po cholerę nam to było”, czy też „czy warto było”, albo Nie Daj Boże „gdzie oni rozum mieli”.

I nici z mitu o Piłsudskim, nici z celowości martyrologii, a jeżeli jeszcze młode oko zahaczy o II wojnę światową to aż strach pomyśleć do jakich wniosków może dojść. Ponieważ niezależnie od naszego bohaterstwa i zdolności wypychania młodych na pewną śmierć, to sensu i celu czasami było brak.

Nie wnikając w kwestie sporne dotyczące programu nauczania historii, zastanawiam się nad sensem słów Jarosława Kaczyńskiego. Tania siła robocza będąca wynikiem złego programu nauczania historii, nijak się ma do emigracji zarobkowej Polaków, którzy niedawno prysnęli z kraju. I mimo pełnej wiedzy o czasach starożytnych, znajomości rodzajów maczug jakimi naparzali się długowłosi jaskiniowcy, jakoś nie zasilają gromadnie grup społecznych spędzających weekendy w canneńskim Carltonie. Tylko niejednokrotnie w weekendy dorabiają. I to w mało czystych zawodach.

W związku z powyższym, czy ktoś jest w stanie mi odpowiedzieć na pytanie, co prezes Kaczyński miał na myśli mówiąc o zależności pomiędzy nauką historii a „zasobem”, z którego czerpie się zyski i tanią siłę roboczą dla chwiejącego się systemu Europy Zachodniej?








.
.

.